Chciałam podzielić się z wami pewnym doświadczeniem sprzed lat. Zdarzyło mi się na studiach przygotowywać uczniów szkół średnich do matury z języka polskiego i jedna z tych uczennic szczególnie zapadła mi w pamięć.
Otóż pewnego pięknego dnia, pewien kolega powiedział, że znajoma znajomej ma pewną znajomą, która od kilku lat nie potrafi zdać matury i w tym roku ma ostatnią szansę na zdanie jej w starej formule, czyli jeszcze tej sprzed epoki gimnazjów i czy nie miałabym ochoty udzielać jej korepetycji.
Znajoma znajomej podesłała mi swoją pracę pisemną, którą jej znajoma polonistka oceniła na niedostateczny. Fakt. Praca była pisana bardzo prostym językiem. Przywoływano w niej raczej argumenty wynikające z osobistych doświadczeń autorki zamiast z konkretnych lektur, ogólnie praca była bardzo chaotyczna i nie trzymała się żadnych wzorców.
Jednak autorka tej pracy poprawnie zrozumiała temat, przywołała takie argumenty, jakie znała i posługiwała się poprawnym językiem polskim.
Owszem. Nie potrafię oceniać prac pisemnych, ponieważ dla mnie jedynym kryterium jest to, czy ja rozumiem, co osoba pisząca chce mi powiedzieć. Forma nie jest dla mnie najważniejsza. I tak. Przez to jestem pewnie zbyt wyrozumiała.
Mimo tego nie oceniłbym tej pracy na niedostateczny. Przynajmniej na dopuszczający. Tak, żeby ta osoba zaliczyła egzamin, który mimo wszystko otwiera pewne dalsze ścieżki rozwoju.
Wtedy okazało się, że autorka tej pracy jest młodą mamą, która po zajściu w ciążę przerwała naukę. Jest też ogólnie bardzo prostą (ale nie prostacką) osobą, która "godo".
Trochę się zdziwiłam, kiedy się okazało, że przez tyle lat edukacji nikt jej nie wytłumaczył, na czym polega pisanie pracy maturalnej, jaki jest jej schemat i jakich reguł trzeba się trzymać. Jeszcze bardziej się zdziwiłam, że kiedy tłumaczyłam jej jak ma czytać lektury i na co ma zwrócić uwagę, żeby zdać maturę, dziewczyna zainteresowała się nawet Gombrowiczem i powiedziała, że może kiedyś z ciekawości to przeczyta. I ja naprawdę nie musiałam "godać", żeby mnie zrozumiała.
Przyszło mi wtedy do głowy, że nauczyciele, oceniając pracę maturalną tej dziewczyny, nie oceniali tego, co napisała, tylko patrzyli na nią przez pryzmat tego jakim wydawała się człowiekiem. A na początku XXI wieku, nastolatka, która przerywa naukę, ponieważ zaszła w ciążę i opiekuje się dzieckiem, którym nie miał się kto zająć, do tego (zapewne zdaniem nauczycieli) nie potrafi się poprawnie wyrażać po polsku i pochodzi z niezbyt ciekawej dzielnicy, nie była postrzegana jako poważna młoda osoba, która zasługuje na zdobycie średniego wykształcenia.
A teraz sytuacja z drugiej strony. Koleżanka ma syna, który jest tak zwanym dzieckiem uzdolnionym. Mimo że się praktycznie w ogóle nie uczy, ma same szóstki, przez co zdarza się, że jest wyzywany od kujonów i izolowany przez rówieśników, którzy uważają, że nie warto się z nim zaprzyjaźniać, bo pewnie cały czas zajęty jest uczeniem się. Nauczyciele natomiast cały czas podają go za wzór i ciągle go chwalą, co jeszcze bardziej zniechęca do niego rówieśników. Ogólnie sytuacja ta jest bardzo przykra dla tego chłopaka, który nie rozumie, dlaczego jego otoczenie okazuje mu niechęć.
Kiedy jego mama postanowiła porozmawiać z wychowawczynią, co jest przyczyną takiej sytuacji, usłyszała, że to przecież jest normalne, że inne dzieci zazdroszczą mu sukcesów. Że Pani Wychowawczyni, kiedy była w jego wieku też miała koleżankę, która była bardzo dobrą uczennicą i Pani Wychowawczyni też się od niej separowała, bo przecież jak to jest możliwe, że dziewczyna jest tak dobra z fizyki i chemii.
Pytanie czy nauczyciele, którzy (najwidoczniej) mają jakieś nieuświadomione kompleksy, posługują się szkodliwymi stereotypami czy też zwyczajnie mają raz na zawsze ustalone opinie o swoich uczniach, powinni w ogóle oceniać pracę dzieci i młodzieży?
Moim zdaniem nie. Przede wszystkim należałoby się zastanowić, czego oczekujemy od nauczycieli? Bo jeśli nie oczekujemy i nie wymagamy od nich rozwijania zainteresowań swoich dzieci, przekazywania im wiedzy w taki sposób, żeby została ona w ich głowach na zawsze, tłumaczenia im zjawisk, których dzieci nie rozumieją i dociekania, dlaczego dlaczego tak się dzieje, tłumaczenia wykładanego materiału w przystępny sposób i nie będziemy też oczekiwać od systemu oświaty wyłapywania zdolnych uczniów, to nadal osoby zdolne (do których zaliczam i tę dziewczynę i tego chłopaka) będą omijane przez system. Promowane natomiast będą osoby bez szczególnych zdolności, za to tzw. "przebojowe", które skutecznie "wygryzają" osoby zdolniejsze od siebie. A system szkolnictwa, który promuje właśnie taki typ osoby, nadal nie będzie spełniał swoich zadań.
Mam w otoczeniu genialnych nauczycieli, uwielbianych przez swoich uczniów, którzy z zaangażowaniem wykładają przedmioty będące również ich pasją. Jednakże kiedy rozmawiam ze znajomymi, mającymi dzieci w wieku szkolnym, raczej spotykam się z krytycznymi opiniami na temat nauczycieli (wcale nie dlatego, że dzieci są wychowywane bezstresowo).
I tutaj się pojawia również refleksja na temat ostatnich słów Olgi Tokarczuk. Tak. Zdaję sobie sprawę, że pewnie jej słowa są poniekąd reakcją na hejt, jakiego doświadcza od osób nielubiących tzw, "lewaków". Jest noblistką, więc jest uznaną pisarką. Może sobie pozwolić na taki skrót myślowy. Jednakże uważam, że taki skrót myślowy zniechęca jej potencjalnych czytelników, których mogłaby sobie zjednać, gdyby nie używała sformułowań, że jej książki "nie są dla idiotów".
Wiem, że mamy środek wakacji, więc nie jest to najlepszy czas na refleksję na temat systemu oświaty w Polsce. Uważam jednak, że temat niezauważania zdolnych uczniów przez stereotypowe traktowanie uczniów przez nauczycieli, a także bagatelizowanie problemu nękania zdolnych uczniów przez szkolnych kolegów i ciche przyzwolenie nauczycieli na takie zachowanie, jest tematem w ogóle pomijanym w dyskusji dotyczącej edukacji.
Mam nadzieję, że czas wakacji przyniesie nowe refleksje na ten temat.
Zgadzam się z tym! Nauczyciele przeważnie podchodzą stereotypowo do oceniania uczniów i to jest tragiczne. Jednak czy ktoś tych nauczycieli nauczył kiedykolwiek jak oceniać ucznia? Psychologia i dydaktyka na studiach polonistycznych była prowadzona sztampowo (nie wiem, jak jest teraz) i nie przygotowywała do roli wychowawcy i empatycznego nauczyciela-przewodnika.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz. Co prawda nie byłam na specjalności pedagogicznej, ale pamiętam oburzenie moich koleżanek z roku, kiedy na zajęciach z pedagogiki, wykładowczyni tłumaczyła, że kiedy uczeń przeszkadza na lekcji, należy mu zadać więcej zadania domowego. I to się działo w czasach, kiedy o zaburzeniach koncentracji już się dużo mówiło.
OdpowiedzUsuń