Tak się cały czas zastanawiam czy powyższy obrazek jest dobrą ilustracją wiwisekcji, którą tym razem zamierzam przeprowadzić. W sumie chciałam napisać trochę o serialu Kari Skogland i Stephena Frearsa, ale co mi z tego wyjdzie, okaże się, jak zwykle, na końcu.
Zacznijmy może od słów Marka Edelmana, ostatniego przywódcy powstania w getcie warszawskim, który powiedział:
Musimy uczyć w szkołach, w przedszkolach, na uniwersytetach, że zło jest złem, że nienawiść jest złem i że miłość jest obowiązkiem. Musimy walczyć ze złem tak, żeby ten, który czyni zło, zrozumiał, że nie będzie dla niego litości(Marek Edelman, I była miłość w getcie, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 26.)
W ogóle się z tym nie zgadzam. Definicje dobra i zła są w dzisiejszych czasach tak rozmyte, a pojęcia, które wyrażają, są tak wyświechtane, że samo stwierdzenie, że ktoś jest dobry albo zły, nie mówi nic o tym człowieku.
Niech będzie, że jestem lewakiem, który relatywizuje podstawowe pojęcia etyczne... ale może jednak kogoś zainteresuje, dlaczego tak uważam?
Odkąd pamiętam, dobry człowiek oznaczał dla mnie kogoś naiwnego, kogo można było łatwo wykorzystać do własnych celów. Nawet jeśli myślałam w takich kategoriach o sobie samej. I jeżeli taki dobry człowiek w pewnym momencie stawał się asertywny i nie pozwalał na naruszanie własnych granic, zawsze zarzucano mu, że jest bezczelny, że myśli tylko o sobie, że nie zważa na uczucia i myśli innych. Bo przecież dobry człowiek nie może myśleć o sobie, nie może wyrażać zdania niezgodnego ze zdaniem... no właśnie kogo? Zresztą nieważne. Dobry człowiek ma wykonywać polecenia innych bez słowa sprzeciwu i wszelkich wątpliwości. Inaczej nie jest dobrym człowiekiem.
Znacie tytuły chyba najsłynniejszych poradników dla kobiet Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam gdzie chcą i Dlaczego mężczyźni kochają zołzy?
Zwróćcie uwagę, że nawet w tak prostych i banalnych poradnikach grzeczna dziewczynka, to ta, która pozwala sobie wchodzić na głowę.
Nie będę ukrywać ukrywać, że sama z tym pozwalaniem sobie na wchodzenie sobie na głowę miałam problem, dopóki ktoś bardzo mądry nie powiedział mi:
Ktoś ci wlazł na głowę - może zdarzyć się każdemu.Ktoś ci nasrał na tej głowie - zdarza się nawet najlepszym.Ale pozwalanie na to, żeby ten ktoś jeszcze Ci to gówno wcierał w czółko i kazał się zachwycać jego aromatem i magicznymi właściwościami, to już lekka przesada.Słowa te były dla mnie bardzo oczyszczającym doświadczeniem, gdyż oznaczały, że niezależnie od tego, jak bardzo ktoś namącił mi w życiu, zawsze jest odpowiedni czas, by go z niego wyrzucić. Co prawda bruździciel na pewno pojawi się jeszcze wiele razy i za każdym razem będzie miał inną postać, ale naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie aby go z niego za każdym razem wyrzucać. Albo zwyczajnie się od niego odciąć. To też jest zwycięstwo nad tą osobą. Nie musisz go niszczyć. Wystarczy, że się od niego odsuniesz. To naprawdę wystarczy.
Wracając jednak do grzecznej dziewczynki. Nawet w wyżej wymienionych "dziełach" mamy do czynienia ze stwierdzeniem, że dobry i grzeczny równa się nudny, w przeciwieństwie do złego, który na pewno "nie da sobie w kaszę dmuchać", który "wystrychnie wszystkich na dudka".
Więc wracając do słów Marka Edelmana z początku postu, chciałabym trochę zmienić i jednocześnie doprecyzować ich znaczenie. I zamiast do paradygmatu moralnego, odwołać się w nich do paradygmatu wulgarno-intelektualnego:
Musimy uczyć w szkołach, w przedszkolach, na uniwersytetach, że ograniczanie i manipulowanie drugim człowiekiem oznacza, że jest się tępym chujem, ograniczonym burakiem i totalnym naiwniakiem, że nienawiść jest ograniczonym ciemnogrodem i że szacunek dla drugiego człowieka jest obowiązkiem. Musimy walczyć ze złem tak, żeby ten, który czyni krzywdę drugiej istocie, zrozumiał, że jest zwykłym zboczeńcem, któremu wszyscy będą srać na głowę.
Brzmi lepiej?
Bo moim zdaniem odwoływanie się do moralności jest już niestety nieadekwatne. Nie odwiedzie się kogoś od dokonania czynu niemoralnego uzasadniając to tym, że jest on niemoralny, nieuczciwy czy też zły. Ale jeśli się pokaże, że działanie to jest głupie i poniżające dla osoby, która się go podejmuje, już prędzej.
Nawet miłość jest, moim zdaniem, kolejnym wyświechtanym słowem, które już nic nie znaczy. Najczęściej zaś kojarzy się pociągiem erotycznym, który z "miłością bliźniego" nie ma nic wspólnego.
Zresztą zawsze sobie powtarzałam, że masz obowiązek kochać bliźniego swego, ale lubić już niekoniecznie. I biorąc pod uwagę wieloznaczność słowa kocham, a właściwie jego wyłącznie erotyczne nacechowanie, zamieniłabym je na szanuję i wtedy masz obowiązek szanować bliźniego swego, ale lubić już niekoniecznie, zwraca uwagę na to, że każdego człowieka należy traktować jako odrębną od nas osobę z własnym systemem wartości, który zasługuje na zrozumienie. Ale niekoniecznie musimy mu okazywać sympatię, którą odczuwamy zazwyczaj tylko dla bliskich nam osób. I to też jest najzupełniej zrozumiałe.
To tak jak praca z szefem, którego nie cierpimy. Nie będziemy mu okazywać na siłę sympatii. Ale mamy obowiązek zachowywać się wobec niego profesjonalnie, czyli między innymi z szacunkiem.
Pytanie tylko czy ten szacunek nie może być w tym przypadku również nadużyty?
I tu przechodzimy właśnie do świetnego skądinąd serialu "Na cały głos" z Russelem Crow i Sienną Miller, która, moim zdaniem, rolą amerykańskiej żony z klasy wyższej, wyznającej konserwatywną, amerykańską moralność, bije na głowę Russela Crow, grającego tutaj Rogera Ailesa, twórcę i wieloletniego szefa Fox News, który odszedł ze stacji w 2016 roku w atmosferze skandalu, związanego z molestowaniem seksualnym swoich pracownic. I właśnie wokół tego skandalu skoncentrowana jest akcja serialu.
Mam tutaj jednak dwa poważne zarzuty. Pierwszym z nich jest sposób, w jaki potraktowane zostało samo molestowanie pracownic przez Ailesa. Przede wszystkim bardzo szkoda, że zamiast koncentrować się na samym akcie molestowania, twórcy serialu nie skupili się na samej atmosferze wokół tego czynu. Szkoda, że nie jest bardziej dosadnie pokazane, że pracownice te były pozbawione możliwości odmowy.
Wyobraźcie sobie taką sytuację, że jesteście mechanikiem samochodowym, w kraju w którym wszyscy właściciele warsztatów samochodowych skupieni są wokół jednego supermechanika, będącego wyrocznią w sprawach naprawy samochodów. Powszechnie wiadomo, że ten supermechanik nie przez wszystkich uważany jest za najlepszego mechanika w kraju, ale lubi on bardzo w chamski sposób podważać czyjeś kompetencje czy też obrabiać komuś dupę i zwyczajnie wywalać cudze brudy na wierzch w najmniej odpowiednim momencie by dzięki temu izolować swoją ofiarę od "lepszej" reszty. Więc wszyscy się z nim w jakiś tam sposób liczą.
Załóżmy że ten supermechanik, mający żonę i dwójkę dzieci i ogólnie znany ze swoich konserwatywnych poglądów, nagle podchodzi do jednego nowicjusza, w chwili, kiedy jest on zupełnie sam i mówi do niego, żeby ten possał mu fiuta.
Nowicjusz oczywiście w pierwszej chwili wybucha śmiechem, myśląc, że to jakiś mało wybredny żart starszego pana z wąsem. Kiedy jednak widzi jego pełną powagi minę, przychodzą mu do głowy dwie myśli. Pierwsza, jeśli komukolwiek powie o tym, że ta brzuchata, łysa i homofobiczna konserwa chciała żeby mu zrobić loda, nikt mu nie uwierzy. Po drugie, znając charakter i możliwości tej starej, brzuchatej i łysej konserwy, nowicjusz jest pewien, że jeśli się nie zgodzi, stara, łysa i brzuchata konserwa będzie mu podkładać świnie, obrabiać dupę i na każdym kroku dyskredytować. A ponieważ stara, brzuchata i łysa konserwa jest pożądanym towarzyszem innych mechaników przy piwie, przy którym omawiane są zazwyczaj stanowiska we wszystkich warsztatach w kraju, jest niemal pewne, że nowicjusz nie znajdzie pracy już w żadnym warsztacie w tym kraju.
Supermechanik może jeszcze przy okazji nadmienić, że musi przecież nowicjusza wystawić na próbę, by w ten sposób sprawdzić, jak bardzo zależy mu na pracy w warsztacie samochodowym i też jak bardzo wierny i podległy będzie supermechanikowi. Albo, co jeszcze gorsze, powie, że tylko żartował i tylko go sprawdzał (w domyśle jak łatwo można nim posterować). A gdyby nowicjusz się zgodził, zawsze przecież może powiedzieć kolegom mechanikom, że ten nowy nowicjusz jest zajebiście wytresowany. Zrobi wszystko, o co tylko się go poprosi.
A załóżmy, że nowicjusz też ma do utrzymania rodzinę i rozłożony na trzydzieści lat kredyt do spłacenia i nie może sobie pozwolić na zmianę branży. Co w takim razie robi nowicjusz?
A co w tej sytuacji pomyślała sobie stara, brzuchata i łysa (albo i z blond tupecikiem) konserwa?
Jeśli jesteś gwiazdą, one pozwalają ci na wszystko. Mogę położyć rękę na jej ci.. i ona się na to zgodzi.Szkoda też, że nie pokazano wyraźnie tego, że jeśli nawet pada wyznanie w stylu Wybacz, ale ta Twoja dupa... przyciąga dłoń... nie jest pokazane, że to nie Gretchen Carlson za bardzo uwydatnia swoją dupę, tylko, że to Roger Ailes ma problemy z powstrzymaniem swoich zapędów, które tak na dobrą sprawę kwalifikują go do leczenia psychiatrycznego.
Powiedzmy to sobie jasno. Nawet jeśli kobieta upije się w sztok i wyjdzie nago na dwór, to mężczyzna, który się na nią rzuci i będzie się potem usprawiedliwiał, że przecież skoro wyszła naga i pijana na dwór, to znaczy że sama się o to prosiła, powinien zostać czym prędzej skierowany do psychiatry, gdyż wykazuje tym samym wybitne nieradzenie sobie ze swoimi popędami, a co za tym idzie, na poważne zaburzenia emocji.
No to może inny przykład. Młody chłopak idzie do baru, gdzie poznaje dwie młode dziewczyny. Chłopak wypija dwa piwa, po czym dziewczyny go obezwładniają i okradają. A kiedy po jakimś czasie łapie je policja, usprawiedliwiają się, że przecież skoro chłopak wypił dwa piwa, to sam się o to prosił. Brzmi bardzo słabo, nieprawdaż?
Inna sprawa to przedstawienie odwoływania się serwisów informacyjnych do emocji widzów, zamiast do rzetelnego informowania o bieżących wydarzeniach. Pomijam już fakt, że nie pokazano tu w jaki sposób myślą ludzie niewykształceni, zdezorientowani, konserwatywni (ale szczerze konserwatywni obyczajowo), którzy zamiast analizować złożoną rzeczywistość, oczekują gotowych i łatwych ocen. Szkoda, że nie pokazano, jak łatwo można takimi ludźmi manipulować, podając im te oceny na tacy i że tak naprawdę ludzie, którzy rzekomo dbają o dobro i bezpieczeństwo osób od nich zależnych, mają ich w najgłębszej pogardzie.
Jest co prawda scena skandowania tłumu w miejskim ratuszu i płomienne przemówienie Ailesa na temat amerykańskiego prawa do własności, ale, moim zdaniem, to również zbyt daleko idące uproszczenie.
Istnieje co prawda nadzieja, że w zapowiadanym na koniec roku Bombshell zostanie to potraktowane z należytą uwagą. Powstaje jednak pytanie czy coś, co nie zostało drobiazgowo przedstawione w siedmioodcinkowym serialu, zostanie tak potraktowane w około dwugodzinnym filmie?
Nie ukrywam, że bardzo na to liczę.
Tymczasem w obliczu zbliżających się wyborów, marzę o tym żeby ktoś zastosował się do idealnego, moim zdaniem, hasła wyborczego, które nie zostało wykorzystane jeszcze przez żadnego posła.
Komentarze
Prześlij komentarz