Przejdź do głównej zawartości

Nie zadzieraj z nieukiem, który nie skończył nawet trzech klas podstawówki...


Piętnaście lat temu cierpiałam na fobię przed publicznymi wystąpieniami. Nie tyle była to trema, ile właściwie już klasyczna glassofobia.

Kiedy na czwartym roku, w ramach retoryki, mieliśmy wygłosić samodzielnie napisane przez nas przemówienie, na wybrany samodzielnie przez nas temat, ja, o dziwo (chociaż, znając moje szczęście do wpadek wszelakich, było to łatwe do przewidzenia), dostałam jakiejś paskudnej grypy.

Nie dość, że w głowie miałam totalną pustkę (na całe moje szczęście przemówienie można było odczytać z kartki), nie dość że cały mój organizm przeszywał paraliżujący strach, powodujący zaciśnięcie wszystkich mięśni (nawet tych, o których istnieniu nie miałam pojęcia), to jeszcze ten paskudny katar i kaszel, objawiający się albo chrząknięciem, albo kaszlnięciem tudzież pociągnięciem w każdym, rzecz jasna najmniej do tego stosownym miejscu.

Przemówienie każdego studenta nagrywane było na nośnik, z którego potem odtwarzane było po raz drugi, tak aby każdy mógł jeszcze raz na spokojnie mu się przysłuchać i wyłapać i ocenić jego poszczególne części.

Kiedy usłyszałam swoje przemówienie, mimo całej masy kichnięć, pociągnięć, kaszlnięć i wszelkich innych tego typu odgłosów (pomijając rzecz jasna fakt, że samo przemówienie - nie ma co ukrywać -  było beznadziejne), musiałam jednak przyznać, że mój nagrany na nośnik głos całkiem przyjemnie brzmi.

Za pomocą tego, przydługiego zresztą wstępu, chciałam pokazać, jak bardzo nie nadawałam się na tego rodzaju studia, a jakim szczęściem dla mnie było, że jednak na nie trafiłam.

Dla mnie, czyli dla osoby nieśmiałej, zamkniętej w sobie, którą bardzo łatwo można było zdeprymować.

Otóż siedzę sobie na zajęciach z retoryki i nagle nasza wykładowczyni zaczyna mówić o chwytach erystycznych, czyli o nieuczciwych sposobach argumentacji, mających na celu pokonanie przeciwnika i udowodnienie jego niższości mimo że obiektywna prawda stoi właśnie po jego stronie.

Moją uwagę zwróciło przede wszystkim słowo "nieuczciwy". Jak się okazuje, cała erystyka to metoda argumentacji oparta na sofizmatach, czyli kłamliwych argumentach użytych w celu zwyciężenia w dyskusji.

Tak. Nieuczciwych właśnie. Więc siedzę sobie na tych zajęciach i przypominam sobie wszystkie sytuacje, w których komuś udało się wywołać we mnie wyrzuty sumienia. I co widzę? Że praktycznie we wszystkich tych sytuacjach użyto właśnie chwytów erystycznych. I mimo że zgodnie z definicją były to chwyty nieuczciwe, przeczące zasadom dyskusji, to jednak to ja się czułam zawsze poniżona na oczach wszystkich.

I teraz nagle okazuje się, że niesłusznie. I co? I mimo że po polonistyce to raczej dobrego zawodu nie zdobędę (jak się przynajmniej niektórym wydawało, wydaje i wydawać się będzie), to jednak kilka życiowych mądrości nabyłam. I tak. Mnie do tego akurat studia wyższe były potrzebne.

Posłużmy się więc katalogiem chwytów, który przywołuje Artur Schopenhauer, filozof będący niejako ojcem chrzestnym Nirvany.

Tak, wiem. Jego dzieło wydane zostało mniej więcej w 1830 roku, a od tamtego czasu przybyło przecież tyle nowoczesnych podręczników retoryki i tylu wspaniałych mówców, którzy zdążyli już przecież wychować tyle pokoleń nowych mówców, że w dobie internetu o takich starociach nie ma co pamiętać.

Ale tak się składa, że wszyscy ci "nowocześni" mówcy, "z doby internetu", w dalszym ciągu opierają się na tych samych, starożytnych zasadach. I nawet jeśli wydaje im się, że mają swoje własne sposoby na pokonanie przeciwnika, to po lekturze nawet takiego Arystotelesa, okazuje się, że od czasów antycznych nic nowego w tej materii nie wymyślono. Ubrano to jedynie w nowoczesne, "cyfrowe" szaty.

O co więc chodzi z tą erystyką? Może zacznę od chwytu, który Schopenhauer w Dialektyce erystycznej przytacza jako ostatni. Chodzi mianowicie o argumentum ad personam. 

Jeżeli się spostrzega, że przeciwnik jest silniejszy i że w końcu nie będzie się miało racji, to atakuje się go w sposób osobisty, obraźliwy, grubiański.

Czyli zwyczajnie nas "inwektywuje". Następnie załóżmy, że przeciwnik odwołuje się do autorytetów. Jak mówi Schopenhauer:

Wygramy łatwo, mając po swojej stronie autorytet, który jest szanowany przez przeciwnika.

I załóżmy jeszcze, że przeciwnik odwołując się do siebie jako autorytetu, zarzuca nam na przykład, że taki "czasownik", jak  inwektywowanie nie istnieje i że nie od każdego "rzeczownika" można utworzyć "czasownik". I swoją wypowiedź podsumowuje stwierdzeniem, że jest to błąd na poziomie szkoły podstawowej, wypowiadając się przy tym z pozycji wykładowcy erystyki (sic!) i retoryki.

No cóż. Takiego słowa rzeczywiście nie można wygooglować i rzeczywiście też nie jest ono uwzględnione w żadnym ze słowników. No ale chyba każdy rodzimy użytkownik języka, słyszał o czymś takim jak neologizmy. Problem w tym, że gdyby taki neologizm można było wygooglować bądź też był on uwzględniony w którymś ze słowników, byłby rzeczownikiem, a nie czasownikiem. A mnie odróżniania czasownika od rzeczownika faktycznie uczono w trzeciej klasie podstawówki.

I tym sposobem nasz interlokutor, wykazując niezbicie, że nie odróżnia czegoś tak podstawowego jak rzeczownik od czasownika, kompromituje zarazem  i siebie jako wykładowcę i uczelnię, na której wykłada. I wszelkie dodatkowe komentarze z naszej strony są tu zbędne. Bo w sumie dlaczego nasz interlokutor ma się kompromitować tylko przed nami? Niech opowie o tym całemu światu. Wystarczy tylko nie uświadamiać mu w jakim tkwi błędzie 😁

No ale wróćmy do argumentum ad personam. Z definicji Schopenhauera wynika zatem, że ktoś, kto używa w dyskusji personalnych inwektyw, zostaje od razu zdemaskowany, jako ten, który nie potrafi obronić swej racji, więc musi, niczym tonący chwytający się brzytwy, chwytać się spersonalizowanych inwektyw.

Z tym chwytem od razu łączy się inny chwyt, czyli doprowadzenie przeciwnika do złości

Albowiem w złości nie jest on w stanie prawidłowo rozumować i dopilnowywać swoich korzyści. Sprowokować do złości można przez jawne, niesprawiedliwe traktowanie lub przez szykany i w ogóle przez bezczelne zachowanie się.

Tak więc moi drodzy. Jeśli ktoś was publicznie szykanuje, niesprawiedliwie traktuje lub też ogólnie bezczelnie się zachowuje, to od razu możemy się ogłosić zwycięzcą w potyczkach słownych. Więc po co się pieklić?

Kolejny ciekawy chwyt erystyczny to jak mówi Schopenhauer

Zadziwienie i oszołomienie przeciwnika potokiem bezsensownych słów.

Po czym autor Dialektyki erystycznej przytacza cytat z Fausta:

Przecz każdy sądzi, gdy usłyszy słowa,
Że muszą też zawierać jakiś sens.

Nawet moja babcia na argumenty kogokolwiek,  kto się z nią nie zgadzał, zawsze reagowała w ten sam sposób.

Ja, ty to tylko umisz godoć.

No właśnie. To jest tylko gadanie.

Kolejnym ciekawym chwytem i bardzo często stosowanym jest chwyt następujący:

Dajmy na to, że na kilka pytań przeciwnik dał odpowiedzi niezgodnie z zamierzonym przez nas wnioskiem; pomimo to traktujemy ten wniosek jako dowiedziony i triumfalnie go wygłaszamy. Jeśli przeciwnik jest nieśmiały albo głupi (sic!), my zaś dysponujemy dużą bezczelnością i dobrym głosem, to taka sztuczka może się świetnie udać.

Czyli nie mamy racji i wszystko dookoła mówi nam, że jej nie mamy, a my i tak triumfalnie ogłaszamy nasze zwycięstwo. A następnie modlimy się, żeby nasz przeciwnik był głupi i nieśmiały, gdyż w przeciwnym razie z łatwością nas zdemaskuje...

No ale tak tutaj sobie ironizuję, ale co zrobić, jeśli nasz przeciwnik to rzeczywiście zwykły cham? Przecież nazwanie kogoś chamem albo czymś gorszym, to też jest osobista inwektywa.

Jeżeli takie uwagi wygłasza obca nam osoba, to, no cóż. Możemy wtedy zawsze zgodzić się z przeciwnikiem, że jesteśmy przecież tylko nieukami, którzy nie mogliby skończyć nawet trzech klas podstawówki i dlatego posługujemy się tak prymitywnym słownictwem;)

Jeśli natomiast wygłasza to dobrze nam znana osoba, która koniecznie chce nas sprowokować, to na przykład ja się nigdy nie krępuję, kiedy ktoś mnie prowokuje. I zawsze mam nadzieję, że moim "sprowokowanym" wybuchem gniewu, prowokator jest bardzo usatysfakcjonowany :)

Tak więc moi drodzy, nieśmiali, głupi czytelnicy (do których i ja z dumą się zaliczam), nie marnujmy naszej energii na udowadnianie racji komuś, kto i tak już ją przyjął i okazuje to na każdy możliwy sposób :)

No chyba, że chce nam rzeczowo i konstruktywnie przekazać swoje uwagi. Ale wtedy nie będzie już musiał z powyższego repertuaru korzystać ;)











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rękopis znaleziony w starych dokumentach

Zabawne jakie rzeczy można znaleźć wśród starych szpargałów, do których nikt normalny nie przywiązuje żadnej wagi. Można znaleźć na przykład taki kawalerski krzyż odrodzenia Polski. Niby nic nadzwyczajnego, bo przecież górnikom nadawano takie odznaczenia zawsze po 30 latach pracy i dlatego nazywany był orderem chlebowym, z racji tego że dawał on prawo do specjalnych dodatków do emerytury. Nie zmienia to jednak faktu, że moja babcia, kiedy mój dziadek przyniósł ten krzyż, wzniosła podobno oczy do nieba wzdychając: "Kolejny krzyż. A coś do tego dostałeś jeszcze?", na co mój dziadek odparł z zadowoleniem "Dyplom", nie rozumiejąc pewnie w ogóle nastawienia babci. No ale co jeszcze można znaleźć w takich szpargałach. Można znaleźć jeszcze świadectwa szkolne dziadków, które raczej nie odznaczały się wybitnymi osiągnięciami, co jednak nie przeszkodziło dziadkom w zrobieniu kariery zawodowej. Można znaleźć również świadectwa różnych działań hobbystycznych dziadkó...

O uprzejmości, życzliwości i dobrym wychowaniu słów kilka

Może na początek wprowadźmy definicję słowa "uprzejmość". Moja ulubiona definicja tego słowa (już nie pamiętam, gdzie ją wyczytałam) mówi o tym, że jest to postawa szacunku, życzliwości i taktu wobec innych osób, przejawiająca się w zachowaniu, mowie i gestach. Jest to cecha charakteru, która pozwala na nawiązywanie i utrzymywanie dobrych relacji z innymi ludźmi. Podstawowymi elementami uprzejmości są szacunek dla innych osób i ich odczuć, życzliwość i gotowość do pomocy, takt i umiejętność unikania konfliktów, a także umiejętność słuchania i zrozumienia innych oraz stosowanie grzecznościowych form i zwrotów. Odkąd pamiętam, zawsze zwracano mi uwagę na dobre maniery. Problem polegał na tym, że kiedy zachowywałam się zgodnie z tymi normami, często byłam przedrzeźniana i wyśmiewana, że jestem zbyt "ugrzeczniona" i "miła". Często też z tego powodu byłam, że tak powiem "zlewana". Kiedy mówiłam otwarcie, że czyjeś zachowanie mi nie odpowiada i że nie ...

Najmłodsza wyborczyni Janusza Korwina-Mikkego

  Najmłodszą wyborczynią Janusza Korwin-Mikkego w 2000 roku byłam ja. Gdybym teraz spotkała siebie osiemnastoletnią, potrząsnęłabym sobą i powiedziałabym jasno i wyraźnie. Sabrina, to, że teraz nie odróżniasz jeszcze poglądów liberalnych od konserwatywnych i wszyscy wokół Ciebie odżegnują się od Lewicy, bo Lewica to "stare, czerwone komuchy", to wcale nie znaczy, że musisz koniecznie zagłosować na szefa ówczesnej Unii Polityki Realnej, z którego światopoglądem nawet teraz się zupełnie nie zgadzasz. Nawet jeśli sama jeszcze o tym nie wiesz. Nawet jeśli otoczona jesteś ludźmi, którzy teraz za słuszne uważają prywatyzację służby zdrowia, edukacji i likwidację podatków, bo dzięki temu benzyna zamiast 3 złotych będzie kosztować 70 groszy (no bo przecież VAT i akcyza to zwykła kradzież, a wszyscy politycy to złodzieje). Wolny rynek przede wszystkim. W tamtym czasie nie było jeszcze powszechnego dostępu do Internetu, gdzie można by za pomocą takiego Latarnika wyborczego sprawdzić, d...