Na początku miałam pisać o pewnym rozstaniu mojego przyjaciela, z którego wszyscy jesteśmy radzi (szkoda tylko, że to panna kopnęła go w tyłek, chociaż doradzaliśmy mu to samo wszyscy od co najmniej kilku lat; no ale nieważne kto kogo kopnął; ważne że chłopak w końcu wydostał się z toksycznej relacji), potem miałam napisać recenzje dwóch filmów, które ostatnio widziałam, ale po wczorajszej wizycie na zamku w Będzinie doznałam nagłego olśnienia.
Być poważną się nie ważę,
Gdyż powaga dużo waży.
Poważając ważę wagę
Niepowagi w swej powadze.
Taki czterowiersz wymyśliłam jeszcze będąc na studiach i tych słów trzymam się do dziś (szkoda tylko, że nie wszyscy rozumieją ich sens).
Odkąd pamiętam zawsze mi powtarzano, że jak tylko zjawi się mąż, dzieci, praca i inne kłopoty (zupełnie jakby to było takie oczywiste, że taki pasztet ze znaczną nadwagą i w okularach, do tego chorobliwie nieśmiały i siedzący cały czas w książkach, na podstawie których kształtował swą wiedzę o świecie, będzie się rzucać na pierwszego lepszego faceta, który na nią zwróci swoją uwagę; a jak nie zwróci, to będzie się rzucać na każdego), to będę musiała spoważnieć.
Upłynęło jednak już sporo czasu i ani mąż, ani tym bardziej dzieci się nie pojawiają. I jakimś dziwnym cudem wcale nie czuję się przez to gorsza od moich znajomych, którzy w ustabilizowanych rodzinach zajmują się wypełnianiem obowiązków małżeńsko-rodzicielskich.
Tak. Również do mnie dotarła reklama macierzyństwa, na którą fundacja Mamy i Taty wydała pewnie całkiem spore pieniądze i również jestem i byłam nią oburzona. Ja również dzieci nie posiadam i jakiś czas temu przekroczyłam trzydzieści lat i ten spot "Nie odkładaj macierzyństwa na potem" dogłębnie mną wstrząsnął.
Nie rozumiem, jak można zakładać, że ludzie nie chcą mieć dzieci, ponieważ ważniejsza jest dla nich kariera i pieniądze?
Mam dobrą kumpelę, która również jakiś czas temu ukończyła trzydzieści lat i nadal mieszka z rodzicami, ponieważ zarabia trochę więcej niż płaca minimalna, więc nie stać jej ani na wyjęcie mieszkania, ani na kredyt (zresztą kto przy zdrowych zmysłach wierzy, że kredyt służy spełnianiu marzeń? I czy ktoś przy zdrowych zmysłach i przy zarobkach nieco powyżej płacy minimalnej wziąłby kredyt na kupno mieszkania? Moim zdaniem to czysty absurd). No i pewien kolega doradził jej, że skoro nie stać jej na mieszkanie, to niech se znajdzie chłopa, bo z dwóch pensji będzie łatwiej się utrzymać.
Moje pytanie brzmi: czy moja kumpela ma w takim razie zacząć sobie szukać chłopa tylko po to żeby móc się wyprowadzić z domu? Moim zdaniem zabrzmiało to tak jak gdyby miała wyjść na ulicę, najlepiej z dobrze widoczną tablicą "Uwaga szukam faceta, bo chcę się wyprowadzić z domu". No ale zdaniem tego kolesia, skoro tego nie robi, to widać nie tak bardzo zależy jej na wyprowadzce z domu.
Chyba trochę się zmieniły ludziom priorytety. Dawniej się mówiło "Każda zmora znajdzie swego amatora" i wypychało dzieci z domu jak najwcześniej, byle tylko poszły jak najszybciej na swoje. Poznawanie świata? Poznanie nowych ludzi? Nauczenie się czegoś o samym sobie? Wychodź za mąż i rodź dzieci, to Ci takie głupoty szybko wylecą z głowy.
Ale z drugiej strony, ludzie, którzy wchodzili w małżeństwo w bardzo młodym wieku (i w bardzo młodym wieku nadal wychodzą), byli jeszcze bardzo niedojrzali, niegotowi na to z czym się będą musieli zmierzyć. Nigdy nie mieszkali poza domem, w którym obowiązywały pewne rytuały i nagle stykają się z osobą, która przyzwyczajona jest do zupełnie innych zwyczajów. I do tego wszystkiego jeszcze muszą wspólnie z tą drugą osobą wychowywać dzieci, bo przecież rodzice, tak bardzo chcą już być dziadkami (zupełnie jak gdyby w jednej chwili zapomnieli co przeżywali sami na początku).
No i tak to właśnie wygląda. Niedojrzali ludzie wychowują kolejne pokolenie niedojrzałych ludzi, a jakieś egzystencjalne rozterki nazywane są pierdółkami, które wylecą z głowy, jak tylko pojawi się pokolenie kolejnych niedojrzałych ludzi.
Mam jakieś dziwne wrażenie, że obecnie bezdzietni ludzie w wieku rozrodczym (do których i ja się jeszcze zaliczam), nie tyle są egoistami dążącymi do zaspokojenia potrzeb produkowanych hurtowo przez specjalistów od marketingu (umówmy się, nie znam ludzi, którym nie zależałoby najbardziej na własnym bezpiecznym kącie, możliwości przeżycia od pierwszego, do pierwszego bez ciągłego widma bankructwa zaglądającego w oczy, przynajmniej raz w roku porządnych wakacji i możliwości rozwijania swoich zainteresowań, bez ciągłego bankrutowania), ile zwyczajnie osobami, które nie zarabiają wystarczającej ilości pieniędzy na to by nawet samodzielnie się utrzymać, a także nie znalazły osoby, z którą chciałyby się związać na dłużej. (Przypominam, że napisałam to w 2015 roku. Korpohumanistka)
I nie chodzi tu o jakąś specjalną wybredność, ale każdy chciałby spędzić życie bardziej z przyjacielem, niż z pierwszą, lepszą osobą, która zapewnia wyrwanie się z domu.
No ale miałam przecież pisać o powadze.
Wczoraj wraz ze znajomymi wybraliśmy się na Festiwal Muzyki Celtyckiej w Będzinie. Grupa trzydziestolatków (no dobra, kilku dwudziestolatków też się jeszcze znalazło 😏) objęła w posiadanie plac zabaw. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się dobrze bawiłam huśtając się na karuzelach i konikach. Żałowałam tylko strasznie, że nie dało się znaleźć żadnego trzepaka ani też czegoś trzepakopodobnego. Wspólnie odśpiewaliśmy nasz hymn:
Po czym nastąpiła jedna wielka rozkminka, dlaczego Pan Bóg pojechał do Zabrza. A że jeden z kolegów pochodzi z Zabrza i poczuł się urażony tym tekstem, zaczął się gonić z drugim kolegą. No i trzydziestolatkowie zaczęli się gonić po placu zabaw jak małe dzieci.
Wcześniej nasz "przewodnik" po celtyckim festiwalu miał nas doprowadzić do toi toi, które widział wszędzie, nawet w koszach na śmieci, do których odprowadzał nasze koleżanki, próbując wmówić im, że tam w zeszłym roku stały toi toie i z daleka te kosze wyglądają zupełnie jak one.
No ale co ma do tego powaga? Od kiedy skończyłam 18 lat ciągle słyszałam, że zachowuję niedorośle, niedojrzale i niepoważnie. I przy tych wszystkich przytykach, byłam najbardziej spiętą osobą pod słońcem. Ciągle się zastanawiałam czy zachowuję się prawidłowo, to znaczy w sposób zgodny z tym czego się ode mnie oczekuje, a widmo dorosłości, w której należy się odpowiednio zachowywać, ciągle ze zgrozą zaglądało mi w oczy.
I co się okazało? Dopiero kiedy skończyłam jakieś 25 lat, nabrałam tyle pewności siebie i powagi, że mogłam bez żadnych wyrzutów sumienia zacząć się porządnie bawić życiem. Dopiero wtedy nabrałam tyle dystansu do siebie, że to jak ktoś mnie odbierze przestało mi spędzać sen z powiek. I dopiero kiedy skończyłam 30 lat, na tyle poznałam samą siebie, że może nie tyle wiedziałam, czego chcę od życia, ile czego zwyczajnie nie chcę.
Ale wierszyk o niepowadze nadal mi towarzyszy. I w chwilach, kiedy mój sarkazm albo ironia nie zostały należycie zrozumiane, zawsze mi się tam gdzieś w głowie kołacze 😏
Komentarze
Prześlij komentarz