Ostatnio chłopak namówił mnie na Teda 2. Pierwszą część widziałam, wiedziałam czego mogę się spodziewać, i tym sposobem wybrałam się (nie tylko dlatego żeby zrobić chłopakowi przyjemność 😏 )
Czego więc się spodziewałam? Kolejnej porcji zbereźnych i niepoprawnych politycznie żartów w wykonaniu słodkiego, pluszowego misia, który ma zajawkę na punkcie Flash Gordona i marihuany. A także również tego, że przez praktycznie cały film, miś będzie przerzucać się ze swoim najlepszym kumplem świńskimi i seksistowskimi żartami, które, swoją drogą, uwielbiam.
Nie będę już wspominać o ciągłym ściąganiu kultury wysokiej (upalona, choć niewątpliwie wykształcona Samantha Jackson, czyli Amanda Seyfried, która wzbudza politowanie ciągłym niełapaniem nawiązań burzowych kumpli do takich arcydzieł kinematografii jak Flash Gordon, Star Trek czy też Park Jurajski) do nizin popkultury amerykańskiej. Chciałoby się wręcz rzec folkloru amerykańskiego czy też nawet amerykańskiej sztuki ludycznej.
Nie jestem specjalistą od homogenizacji kultury i nie zamierzam używać tu bardzo zaawansowanych pojęć z zakresu antropologii kultury, aczkolwiek ta homogenizacja kultury (mówiąc mądrze, czyli używając języka naukowego, proces ujednolicania kultury na obszarze danego społeczeństwa w wyniku mieszania się dwóch różnych kultur, charakteryzujący się tym, iż elementy kulturowe zaczynają się do siebie całkowicie upodabniać) najwyraźniej ma tu miejsce.
Wiem, wiem. Ten film to żadna ilustracja mądrych pojęć, wymyślonych przez mądrych uczonych. To jedynie zabawa w przerzucanie się żartami, kabaret (czy ja już wspominałam, że nie znoszę kabaretu? Nie? To właśnie nadmieniam), naigrawanie ze wszystkich świętości, nie oszczędzając nawet biednego Charlie Hebdo.
Jednakże film nawiązuje również do najwspanialszych lat amerykańskiej kinematografii, a już szczególnie do musicalu (czy ja już wspominałam, że uwielbiam stare amerykańskie musicale? Nie? To właśnie nadmieniam). Musicalowa scena otwarcia to mistrzostwo świata.
I o to chyba chodziło. Ted pląsa po torcie amerykańskiej popkultury zadzierając łapą słodką, lukrowaną powierzchnię.
Nie będę wchodzić w szczegóły poszczególnych nawiązań do poszczególnych filmów, także z okresu mojego dzieciństwa, ale chodzi mi tu o jedną szczególną rzecz.
Praktycznie wychowałam się na głupich amerykańskich komediach dla nastoletnich kretynów. American Pie, Zakochana złośnica, Cała ona, Ostrożnie z dziewczynami, Wieczny student, Szkoła uwodzenia i wiele innych,to filmy, które mnie w jakiś sposób ukształtowały. Całkiem prawdopodobne, że to właśnie dzięki nim mam teraz takie, a nie inne podejście do rzeczywistości (całkiem ironiczne, dzięki czemu niewiele osób mnie rozumie). Praktycznie każdą chwilę spędzoną w pracy jestem w stanie przerobić na scenę z amerykańskiej głupiej komedii dla nastolatków. Pamiętam jak w jednej z poprzednich firm chciałyśmy z koleżankami pisać scenariusz serialu absurdalnego, ponieważ przy takich absurdach, jakie zdarzały się w tej firmie, szanowny pan Stanisław Bareja wymięka.
Nigdy też nie rozumiałam, dlaczego taki właśnie humor jest odrzucany. Klozetowy, nawiązujący do bekania, sikania, wydalania, tryskania, innymi słowy do czynności fizjologicznych. No ale ponieważ takie czynności nawiązują do ludzkiej fizjologii, której żaden z przedstawicieli rodzaju ludzkiego nie jest w stanie się wyprzeć, to z drugiej strony, taki właśnie humor nikogo również nie obraża.
Gagi z American Pie czy też z Wiecznego studenta nigdy mnie nie obrażały (a znam wielu takich, którzy powiedzieliby, że to dowcipy bardzo niskich lotów i że to bardzo źle o mnie świadczy, że takie filmy ośmielam się oglądać). Tak samo jak nie obrażają mnie gagi z Chłopaki nie płaczą (bo na przykład Poranek kojota moim zdaniem jest już trochę naciągany) i tak samo jak się śmieję z Job czyli ostatnia szara komórka. Podobne komedie mają też Niemcy (Mädchen Mädchen albo Lammbock, są dużo lepsze i dużo mniej poprawne niż ich amerykańskie czy też polskie odpowiedniki).
Na koniec dodam może coś, co cały dzisiejszy dzień chodzi mi po głowie i zawsze będzie mi się kojarzyć z amerykańskimi głupimi komediami dla nastoletnich kretynów i czasami kiedy z moimi sąsiadkami oglądałyśmy je namiętnie na ich komputerze. Nigdy nie zapomnę tego mojego okresu Sturm und Drang z ogólnym Weltschmerz, który definitywnie rozjaśniały momenty, w których zbierałyśmy się i marzyłyśmy, że też kiedyś przeżyjemy coś tak absurdalnego, jak bohaterowie tych filmów.
A swoją drogą. Z tego co zauważam, to nie powstają już głupie komedie o amerykańskich nastolatkach, tylko głupie komedie o amerykańskich trzydziestolatkach, bo jak inaczej nazwać takie filmy jak Ted, Don Jon, Seks story czy też To tylko seks?
Jeszcze kiedyś do tego zjawiska wrócę ;)
Komentarze
Prześlij komentarz