Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2020

Dieta dobrze zbilansowana

Tym razem zacznę agresywnie od pewnej autentycznej historyjki, która przydarzyła mi się osobiście w zeszłym roku, a która pozostawiła po sobie okropny posmak goryczy, który to smak uwielbiała (i pewnie nadal uwielbia) główna bohaterka tejże anegdotki. (Jest naukowo udowodnionym, że osoby, które lubią gorzki smak, mają skłonności psychopatyczne -  więc jeśli takie skłonności objawiają się okazywaniem pogardy w sposób obnażający przy okazji własną ignorancję i niedouczenie, to myślę, że główna bohaterka jest tego najlepszym przykładem). No więc w zeszłym roku zmieniłam pracę. Wiedziałam, że to korpora, ale przecież skoro raz, dwa, trzy trafiło się w takim miejscu na pewnych siebie nieuków, to nie można tego rozciągać od razu na całą grupę zawodową. No cóż... Mój pierwszy dzień w pracy. Przełożony przedstawia mnie zespołowi i prosi jedną z nowych "koleżanek" (nota bene jakąś "seniorkę reportingową", więc wydawałoby się osobę kompetentną), aby pokazał...

Na co komu ta księgowa?

Specjalnie posłużyłam się powyższym obrazkiem, gdyż  większości "korpoksięgowych" czy może raczej "ekauntantów" taki obrazek wydaje się widokiem z obcej planety. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ "księgowość" większości takich osób wydaje się wprowadzaniem danych do systemu. Oczywiście danych zaciąganych automatycznie z ekselowskich plików lub też podawanych w mejlach od "biznesu". Skąd te dane "biznes" bierze? To raczej mało istotne. Istotne jest aby były one przekazane do systemu w wymagany  procedurą, ustalony i zatwierdzony przez "menedżerów" sposób. Oczywiście odpowiednio sformatowany i odpowiednio opisany. Do czego ma to służyć, skąd się wzięło i w jaki sposób powinno to zostać zinterpretowane, to już takich "korpoksięgowych" nie obchodzi, bo też rzadko kiedy takie rzeczy wiedzą. Najważniejsza jest przecież szybkość i sprawnie opanowany excel. Kiedy takie "korpoludki" jadą na  "tranzyszy...

Od czego to wszystko się zaczęło

A zatem realizuję postanowienie noworoczne i zaczynam serię tekstów o zasadach rachunkowości z mojego punktu widzenia i słowem wstępu zacznę może od tego  (jak to ładnie ktoś ostatnio określił) jak zaczęła się moja "przygoda" z rachunkowością. Otóż w czasach z ery dinozaurów, do której w zeszłym roku wróciliśmy, istniało coś takiego jak ośmioletnia podstawówka, po której następowała cztero- lub pięcioletnia szkoła średnia, kończąca się maturą. Jak przystało na bardzo dobrą uczennicę,  po podstawówce wszyscy gorąco namawiali mnie na kontynuowanie nauki w jednym z "elytarnych" liceów w Chorzowie, wśród których znajdowały się wtedy "Słowak" i "Batory". I trochę rozważałam tę opcję, ale z racji tego, że jestem, a może raczej wtedy byłam, bardzo skromnym, zahukanym i niewierzącym w siebie człowiekiem, trochę się obawiałam czy do tych "elytarnych" liceów, a potem na studia, się dostanę. Tak się złożyło, że moja koleżanka dwa lata wc...